- Tak, zostałeś przyjęty. Na spotkanie z Perialdesem będziesz musiał poczekać... chyba nie sądzisz, że będzie cię przyjmował w środku nocy? Poza tym, nasze zadania same się nie wykonają.
Cholera, jak to zrobić? Nie możemy iść razem. Na pewno będą tam straże, najlepiej będzie, jeżeli będziemy podróżować w pewnej odległości od siebie. Potem jeden z nas odwróci uwagę strażników, a drugi wleje miksturę do studni miejskiej...
- Dobra, więc zrobimy tak - wyjmuję kawałek papieru i przerysowuję potrzebny kawałek mapy, którą otrzymałem od Anwaldta. - Zaraz dostaniesz kopię mapy. Masz iść za mną w pewnej odległości. Jeżeli podniosę prawą rękę, dopiero masz do mnie podejść. Mamy zatruć studnię. O, tutaj - wskazuję punkt na mapce.
Króliś słuchał uważnie, popijając zmieszaną z krwią herbatkę. Ignigenus nawet nie wiedział, że Króliś pije, siedząc na jego głowie. Zaraz... od kiedy to on był tak mały? Podaję Ignigenusowi miksturę zapomnienia.
- Ja spróbuję zwrócić uwagę strażników, którzy będą chronić studni, na siebie. Zapewne będzie ich kilku. Ty zaś masz łatwiej. Możesz udawać bezdomnego, nikt się nie pozna. I wtedy, jak już studnia będzie wolna, zatrujesz ją. Proste. Chociaż zapewne nie dla mnie... strażnicy będą zapewne upierdliwi. Dobra. Wyjdź chwilę po mnie - podaję Czerwonookiemu kopię mapy. - A! I jeżeli podniosę prawą dłoń, masz do mnie podejść. Możliwe, że będzie potrzebna nam zmiana planu. I - jak coś - krzycz.
Po tyradzie, jaką zafundowałem Ignigenusowi wychodzę przez drzwi i idę ku celowi swojego zadania. Oby się udało...
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Ignigenus:
Różnooki wygłosił jednym tchem swoją kwestię, wpatrując się z pasją w jakiś punkt na Twojej głowie. Nim zdążyłeś cokolwiek mu odpowiedzieć, ten już był przy wyjściu. Wyglądało na to, że zadanie nie będzie należało do łatwych. Dobrze by też było schować tę miksturę...
Eliasz:
Nie czekając na odpowiedź Czerwonookiego, przeszedłeś przez pusty hall i wypadłeś na ulicę. Było ciemno; w okolicy kręciło się kilkanaście osób, resztki tłumu z dnia targowego, podążające za ostatnimi sprawunkami. Straży póki ani widu, ani słychu. Dobrze by było pomyśleć, czym je zajmiesz, jak jakieś spotkacie... a może lepiej nie zwracać na siebie uwagi? Zresztą mała szansa, że natkniecie się na patrol, zwłaszcza w dzielnicy biedoty; nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszczał nocą. Lepiej baczyć nie tyle na swoją kiesę, co raczej na gardło...
Offline
Taaak, schować miksturę, ciekawe kurna gdzie. Kieszeń ? Zresztą, głupie pytanie, nigdzie indziej nie schowam... Chyba, że do buta, ale znając los, to jeszcze to potłukę... Dobra niech będzie ta kieszeń. Patrzę na mapę, próbuję ją zapamiętać, poza tym będę szedł za Różnookim. Naciągam kaptur głębiej na oczy i wychodzę z Gildii. Tylko po co, do diabła zatruwać studnię ?
Offline
Nakładam na głowę kaptur. Podnoszę z ziemi cztery kamienie i chowam do kieszeni. W sumie pięć. Zawsze mogę przygotować zaklęcie ochronne. Magia powietrza, a raczej sposób, w jaki ją stosuję, daje mnóstwo sposobów rzucania zaklęć ochronnych. Skupiam się na zaklęciu. Gromadzę energię w magicznym berle i uwalniam ją w jednym zaklęciu, które stworzy powietrzną ochronę przed atakami wymierzonymi w moją stronę. Kiedy przeciwnik za bardzo zbliży swoją broń, odleci w siną dal... znaczy się przynajmniej na trzy metry.
Teraz mogę, oby bezpiecznie, iść wykonać swoje zadanie. Plan... plan... plan!
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Ignigenus:
Tego nie mogłeś już wiedzieć. W ogóle, wiele rzeczy ostatnio działo się jakby bez udziału Twojej woli. Wszystko zaczęło się od tej wizji... Czułeś jednak, że nie czas rozpamiętywać ostatni dzień, poza tym, że sam raczej niewiele wymyślisz. Lepiej będzie spytać się Różnookiego już po sprawie...
Kiedy wyszedłeś z Gildii, oczom Twoim ukazała się niemalże pusta, brukowana ulica, otoczona fasadami brudnych kamienic. Zza rogu słychać było odgłosy pijackiej hulanki; ani chybi dochodziły z jakiejś karczmy. Ty jednak miałeś zgoła inny cel. Póki co - podążać za Różnookim. Widziałeś jego plecy gdzieś w głębi ulicy i wtem... poczułeś słabą wibrację mocy. Najwyraźniej użył jakiegoś zaklęcia. Wszystko zapewne po to, by było Wam łatwiej spełnić swą misję...
Eliasz:
Kamienie znalazłeś bez trudu; pełno ich było w pokrywającej bruk brei - mieszance końskiego łajna, błota i innych składników, których wolałbyś nigdy, przenigdy nie poznawać. Zaklęcie również rzuciłeś bezproblemowo - zdawało się, że zasoby energii w berle są niewyczerpane. Teraz mogłeś już ruszyć we właściwą drogę bez obawy o to, że ktoś Cię napadnie w ciemnym zaułku. Kątem oka złowiłeś ruch za sobą. Ignigenus. Zakapturzona jak Ty, ciemna postać. Żeby tylko nie stracił Cię z oczu...
Zaraz. To gdzie teraz miałeś iść? Chyba lepiej będzie spojrzeć na mapę...
Offline
Dobra, jestem bezpieczny... oby ten demoniczny przybłęda też miał coś przydatnego w zanadrzu.
Zerkam na mapę, którą przekazał mi Anwaldt i kieruję się w wyznaczonym kierunku. W drugiej dłoni ściskam jeden z kamieni, gotów by w każdej chwili wystrzelić morderczy pocisk w stronę przeciwnika...
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Na razie jednak żadni przeciwnicy nie pojawiali się w Twym polu widzenia. Kroczyłeś mrocznymi ulicami, których nie oświetlał już żaden promień słońca. Za sobą - od czasu do czasu - słyszałeś postukiwanie butów Czerwonookiego. Będziecie mieli spory kawał do obejścia; to wiedziałeś na pewno. Dzielnica handlu i rzemiosła, w której znajdowała się Gildia, ulokowana była na zachodzie miasta, zaś biedoty - dokładnie po przeciwnej stronie. Wyrysowany przez Anwaldta szlak omijał Dzielnicę Królewską, która zdawała się być zamieszkana przez same straże, i wiodła wzdłuż południowego muru, by wreszcie wypaść we właściwym miejscu.
Przez to, że omijaliście jedną z najzacniejszych, a przez to najpilniej strzeżonych dzielnic, cały czas towarzyszyły Wam brudne fasady, bruk pokryty błotną skorupą, żebracy na tyle nierozważni, by zasypiać na ulicy bądź w bramach kamienic, oraz - gdzieniegdzie - strzelista sylwetka muru. I wtem - z jakiejś alei po prawej usłyszałeś głosy. Mignęło światło pochodni. Patrol... a do celu jeszcze długa droga.
Offline
Byle by go teraz nie zgubić... Po tej misji, będę musiał trochę przycisnąć Różnookiego, żeby wreszcie mi coś powiedział. Skoro używa zaklęć, to znaczy, że jest to jednak bardziej niebezpieczna misja, niż się wydaje... Magia obronna, magia obronna, co ja wiem o magii obronnej... Mój mistrz, wolał się skupić, żebym raczej umiał unikać ataków niż je odbijać w jakiś magiczny sposób. Ale co z tego, skoro jest tak ciemno, że nawet nie zobaczę nadchodzącego ataku... Chociaż chwila, przecież mistrz mówił coś o zaklęciu które skupia światło w kierunku oczu, coś podobnego jak u kotów. Mówił że normalnie trzeba znać zaklęcie ale czasem wystarczy po prostu skupić energię w oczach... Może się uda.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Spróbowałeś, ale cała improwizacja skończyła się tym, że obraz Ci się rozmazał i przez chwilę nie widziałeś już niczego. O mały włos nie zgubiłeś przy tym pleców Różnookiego...
Tymczasem okolica zdawała się coraz bardziej podła. Ludzi nie widziałeś już żadnych - poza, rzecz jasna, Twoim przewodnikiem. Brud i walające się gdzieniegdzie śmieci ponuro współgrały z mrokami nocy. Wtem jednak te ostatnie oświetliło tam, w oddali, przed Eliaszem... zdawało Ci się, czy może słyszałeś głosy?
Offline
Szlag by was, służalcze psy! Ściskam w dłoni jeden z kamieni... niech spróbują. Zginą marnie.
Udaję, że nie zwróciłem na patrol uwagi i idę w swoją stronę. Nie mam czasu na zamieszanie. Z drugiej strony, na całe szczęście to nie ja mam miksturę. Jeżeli będą kłopoty, to Ignigenus pójdzie sam i zakończy zadanie.
Spokój spokój spokój...
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Z prawej nadeszło kilku strażników. Wyprzedzały ich śmiechy, ani chybi wywołane jakimś grubiańskim żartem. W końcu zbliżyli się na tyle, byś kątem oka naliczył ich czterech. Może miałbyś szanse w walce - zwłaszcza z pomocą Ignigenusa, który zdawał się dysponować sporą mocą - ale konflikt z prawem, który byłby implikacją takowej, mógłby nie dać się tak łatwo rozwiązać. Zwłaszcza że czułeś, iże Gildia jedynie do pewnego stopnia troszczyła się o swoich członków - prędzej czy później musiały zwyciężyć interesy.
- Ej, ty! - wrzasnął jeden zapijaczonym głosem. - Czego tu?!
Zauważyli Cię... tego tylko brakowało! Trzeba jednak zachować spokój. Z walki będzie więcej szkód niż pożytku...
Offline
Niech was szlag. Nadal udaję, że nie zauważyłem ich obecności. No cóż, jest pewna szansa, że sobie dadzą spokój. Nawet jak wywiąże się walka - są pijani, a ja zakapturzony. Nie poznają mnie, nie ma nawet szans. Mogę ich pozbawić przytomności jednym zaklęciem. Małe wyładowanie elektryczne... i trach! Nie ma was!
Prewencja. Jednak prewencja... z drugiej strony... prewencja!
Skupiam magię w berle. Kiedy już trochę się jej zbierze, pod jednym ze strażników tworzę ślizgawkę. Kiedy się wypieprzy na ten swój zapchlony ryj, reszta z pewnością wybuchnie śmiechem i da mi spokój. Warto spróbować...
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
- Eee, daj mu pokój. Pewno gach, co idzie szczury w kanałach chędożyć! - ryknął jakiś inny strażnik, a reszta zawtórowała mu śmiechem. Gorzej, że teraz ta zapijaczona banda ruszyła prosto na Ignigenusa, podzwaniając ciężkimi kolczugami...
Poczułeś nieprzyjemny skurcz w boku. Dlaczego to nie mogło się zdarzyć już na miejscu... może przynajmniej Czerwonooki zdołałby zakończyć Waszą misję!
Wtedy jednak w berle uzbierała się energia. Obróciłeś się i rzuciłeś zaklęcie. Strażnik najbardziej z tyłu poślizgnął się, wpadając na pozostałych. Wybuchły salwy śmiechu. To mogło dać szansę Czerwonookiemu... o ile pomyśli w porę i gdzieś się schowa.
Offline
Głosy... cholera liczba mnoga. Trzeba obserwować sytuację... Eliasz idzie pierwszy, w razie walki oczywiście mu pomogę. Chyba, że po prostu go zatrzymają, wtedy skręcę w jakąś boczną uliczkę i obejdę to miejsce, ewentualnie tam przeczekam... Może tak czy, tak warto to przeczekać, w końcu mam mapę. O ile widzę jakiś zakamarek, czy ciemną uliczkę to wchodzę do niej, siadam i udaję żebraka. Po tym jak mnie miną, wychodzę i podążam dalej za Różnookim.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Na mapie nie zdążyłeś sprawdzić; był zresztą zbyt ciemno, byś cokolwiek dostrzegł. Na szczęście, Twój wzrok przyzwyczaił się do mroku na tyle, żeby wyłowić ciemniejszy prostokąt w ścianie kamienicy. Dopadłeś wnęki i, ukryty w mroku, przeczekałeś. Strażnicy nie zauważyli Cię, bowiem ich uwagę przykuł ich towarzysz, który właśnie się wyłożył jak długi przy salwach śmiechu. Ciekawe, czy to przez nieuwagę, czy też ktoś mu pomógł... tak czy inaczej - mogłeś być wdzięczny losowi. Po chwili, kiedy tamci zniknęli za rogiem, mogłeś wyjść z kryjówki i ponowić swą wędrówkę.
Offline
Bardzo dobrze, wszystko zgodnie z planem. Chyba można temu Ignigenusowi zaufać... chociaż nie jestem pewien, czy powinienem ufać śmierdzącemu obdartusowi. Z drugiej strony... jak wrócimy do gildii, trzeba będzie dać mu się umyć.
Kieruje się ku celowi swojej misji, spoglądając w mapę.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Takoż szliście, szliście, mijając bezludne ulice, kamienice, w których oknach gdzieniegdzie pełgał płomień świecy i skąpane w księżycowym świetle place, które omijaliście, przyciśnięci do brudnych fasad, unikając otwartych przestrzeni jak ognia. I w końcu trafiliście na ten właściwy... do dzieła, zanim i tu zjawi się jakiś patrol!
Offline
Gracz
Promienie słońca zbudziły mnie wczesnym świtem. Przez pierwsze chwile nawet nie zdałem sobie sprawy, z tego co mnie spotkało w minionym śnie. Kiedy jednak zorientowałem się o co tak naprawdę zaszło w mojej głowie nie wiedziałem co o tym myśleć. Czy to jakiś żart spłatany mi przez jednego z bardziej wtajemniczonych uczniów czy też może czysta prawda. Jedno jest pewne to co się wydarzyło nie było naturalne. Ogarnęły mnie wątpliwości tak duże, iż zapomniałem całkiem o swoich obowiązkach. Przebieranie się w biegu i równoczesne rozmyślanie nad snem nie sprzyjało koordynacji moich ruchów przez co runąłem jak głaz na ziemię, przy czym mało nie złamałem sobie nogi. Szybko jednak "pozbierałem" się z podłoża po czym wyszedłem ze swojej komnaty tak jakby nigdy nic się nie stało. Nie chciałem zwrócić na siebie zbytniej uwagi ludzi swoim nerwowym zachowaniem. Skoro nie mogę ufać nawet swojemu mistrzowi to czy innym również?
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Jak by nie było, to nie był czas na podobne rozmyślania. Ledwie bowiem wychynąłeś ze swej izby, a natknąłeś się na krasnoludzicę Helgę, kucharkę w tym magicznym przybytku:
- Zaspałeś, ty, ty! Zmykaj na śniadanie! - ofuknęła Cię swym bardziej męskim od większości tutejszych rezydentów głosem, drapiąc się przy tym po lekkim zaroście.
No, no... wyglądało na to, że sen wciągnął Cię bardziej, niżbyś tego sobie życzył. Na domiar złego - zza rogu usłyszałeś głos Twojego mistrza. Lepiej, żeby nie zobaczył Cię tutaj o tak późnej porze... już i tak dostawałeś odeń baty za "punktualność".
- No, co z nim? - warknęła Helga. - Wygląda, jakby boga we śnie spotkał!
Offline
Gracz
Kiedy Helga podniosła na mnie głos zaraz otrząsnąłem się z zamyślenia. Jej głos brzmiał jak kot którego właśnie obdzierają ze skóry. Skinąłem tylko głową na znak przeprosin oraz tego, iż wszystko zrozumiałem i jak najszybciej udałem się do jadalni. Nigdy nie darzyłem Helgi wielką sympatią, może dlatego, że musiałem bardzo często sprzątać w jej kuchni jednak dzisiaj uratowała mnie przed moim mistrzem. Gdyby zachciało jej się rozprawiać o tym jaki to ja jestem nieodpowiedzialny to zaistniało by większe ryzyko, że mój mentor mnie przyłapie. Jak najszybciej tylko potrafiłem udałem się do pomieszczenia, w którym to wszyscy jadali. Odebrałem swoją porcję żywności po czym zająłem swe stałe miejsce.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Iiiinterpunkcjaaaa...
Siadłeś więc pod oknem, na drewnianej ławie, przy stole takoż z tego materiału. W pomieszczeniu nie było nikogo. Zza okna wychynęło szare światło dnia, przyprawiając Cię o lekki ból głowy. Taaak... to światło i niewyspanie lub zaspanie oznaczało nieprzyjemne pulsowanie w skroniach.
Ty jednak skupiłeś się na jedzeniu. Dostałeś kilka kromek pszenicznego chleba, który był rzadkością w dzisiejszych czasach - Gildia wciąż widać mogła sobie nań pozwolić (i to pomimo panującego w niej kryzysu). Oprócz tego był jeszcze kubek słabego piwa, kilka plastrów boczku, grudka sera, jajko i ogórki. Ledwie uporałeś się z tym obfitym daniem, a znów usłyszałeś zbliżający się głos mistrza.
Doprawdy, ten głos Cię prześladuje! Atoli lepiej zwinąć interes i wymyślić chyżo wymówkę, czemuż to zamarudziłeś o tej porze w gildyjnej jadalni...
Offline
Gracz
Śniadanie mimo, że obfite, nie smakowało mi. Wziąwszy ostatni kęs, otarłem wierzchem dłoni usta. Na talerzu pozostały jeszcze resztki po chlebie, oraz niedopite piwo. Z takim mistrzem to nigdy się nie najem... Bąknąłem pod nosem i ruszyłem w stronę drzwi zobaczyć, jak blisko jest już mistrz. Nie jest łatwo okłamać maga, a jeszcze trudniej, kiedy jest się zaspanym. Szybko zacząłem wymyślać formułkę, którą postaram się powtórzyć, przed moim mentorem. Może powiem mu, że przyczyną mojego spóźnienia, były nadmierne obowiązki z wczoraj. Przecież każdy potrzebuje snu, a zwłaszcza ktoś, kto pracował jak wół. W ten sposób okłamię mistrza po części, ponieważ jak wiadomo, ostatnio nie miałem za dużo pracy. Oby był on w dobrym nastroju inaczej nie ominie mnie nieprzyjemne spotkanie z batem... Co jak co, ale dzisiaj to nie miałem chęci wymyślania wymówek. Wyszedłem z jadalni powoli i ostrożnie, patrząc na każdy kąt, może jeszcze była szansa, by uniknąć mistrza...
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Szansy niestety nie było. Kiedy tylko wyszedłeś, Edgar Groß - bo tak się nazywał Twój mistrz ze względu na swą nieprzeciętną aparycję - złapał Cię za ramię:
- Hejże! A co ty tu jeszcze robisz?! Zachciało się dokładki, co?
Towarzyszył mu czarnowłosy, brodaty jegomość - tego z kolei zwano Ottonem Ponurym. Słyszałeś, że niedługo ma zabawić w Gildii przez pewną aferę. Ponoć miał zadawać się z Inkwizycją... zaraz, to co mówił ten Wszechwiedzący o Psach Papieskich? Zdaje się, iże same niepochlebne rzeczy...
Offline
Gracz
Szarpnąłem się lekko, zaniepokojony zimnym dotykiem dłoni Edgara. Nie dobrze... Trzeba szybko coś wymyślić. Chcąc sprawić wrażenie, niewinnego młodzieńca spuściłem głowę. Zdanie mistrza podsunęło mi pewien pomysł. Nie myśląc długo orzekłem:
- Przepraszam mistrzu... Ja... Po prostu pomagałem Heldze posprzątać w kuchni...
Mówiłem starając się wyglądać, na jak najbardziej przekonującego. Jestem jednak dobrej myśli, przecież za zrobienie dobrego uczynku Edgar nie może mnie ukarać. Było jednak jakieś ryzyko, na przykład w postaci Helgi, która mogła wszystko zepsuć...
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
A jednak: to właśnie Helga wyratowała Cię z opresji.
- Pomagał mi, pomagał... zuch chłopak! - dobiegł głos zza pleców Twojego mistrza. Ten obrócił się, odsłaniając dobroduszną twarz krasnoludzicy.
- Dobrze więc - mruknął Groß i podrapał się po siwej szczecinie. - Za moment chcę cię widzieć w moim gabinecie. Dzisiaj poćwiczymy zaklęcia ciszy.
Jak mus, to mus... a naukę nowych zaklęć lubiłeś jak nic innego. Co prawda, niewiele zostało ich już do opanowania, jako że Twoja nauka w Gildii dobiegała końca.
Zaś gabinet znajdował się na piętrze... lepiej się tam udać, nim znowu dojdzie do jakichś animozji.
Offline
Gracz
Widząc Hlegę myślałem, że po prostu zapadnę się pod ziemię, jednak usłyszawszy jej słowa, kamień spadł mi z serca. Spoglądając z ukosa, na towarzysza mojego mistrza, wysłuchałem co Groß do mnie mówił. Cieszyłem się jak małe dziecko z tego, że znowu nauczę się jakiegoś nowego zaklęcia.
- Tak jest mistrzu. - Odpowiedziałem cały czas patrząc na przybysza. Przedtem go nie zauważyłem, gdyż moje myśli pochłonięte były wymyślaniem wymówki. - Niezwłocznie udam się do twojej komnaty.
Gdy mistrz odszedł spojrzałem jeszcze na nich spod ukosa. Kiedy ruszyłem za nimi obrzuciłem Helge przyjaznym spojrzeniem, oraz lekkim uśmieszkiem, chcąc wyrazić swoje podziękowania. Jeszcze jej to wynagrodzę. Było wiele okazji ku temu, by zadowolić Helgę, choćby przez pomaganie jej w kuchni. Idąc spokojnym i rozważnym krokiem podążałem ku schodom. Wszedłem po nich i gdy już znajdowałem się przed drzwiami gabinetu zapukałem kulturalnie.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Helga machnęła ręką na Twoje spojrzenie i zajęła się swoimi sprawami. Ty zaś poszedłeś na górę, pod dobrze Ci znany gabinet Twego mistrza. Już unosiłeś rękę, by zapukać w solidne, dębowe drzwi, na których wygrawerowano napis: "Edgar Groß"... I dopiero wtedy zdałeś sobie sprawę, że przecież nie miał Ci kto otworzyć, jako że Groß był wciąż na dole...
Chyba nikt nie zrobiłby wielkiej hecy, jeśli już teraz zajrzałbyś do środka... wszak nieraz bywałeś w tym miejscu samopas. A nie było to miejsce z gatunku tych, w których zaraz po wejściu napadłby Cię wielki, pluszowy królik z cebulowym orężem w łapce. Króliczej łapce...
Zaraz. Skąd ten pomysł z królikiem?... I z króliczą łapką?... To nie mógł być wymysł Twojej wyobraźni. To wyglądało raczej na wytwór chorej imaginacji nie mniej chorego sadysty...
Offline
Gracz
Śmiercionośny króliczek? Co za chory człowiek to wymyśla? Czy to może ja jestem chory? Nieważne, nie czas zajmować się króliczkami, z cebulowym orężem w łapce... Rozglądnąłem się w około, czy nikogo nie ma w pobliżu, po czym wszedłem ostrożnie do gabinetu. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Wchodząc do środka ostrożnym i powolnym krokiem rozglądałem się na około, jakbym był tam pierwszy raz, choć już tyle razy tu gościłem. Nagle przypomniał mi się sen, sen, który nie był zwykłą imaginacją mojego mózgu, lecz czymś więcej. Czymś czego się bała moja podświadomość, jednak zarazem była tym zaciekawiona. Spoglądając nerwowo na biurko zacząłem sobie przypominać co, mówiła otchłań. Podobno sam mój mistrz, sprzymierzony jest Inkwizycją. Przez moment chciałem zajrzeć do tego biurka, lecz wolałem nie ryzykować. Na następną karę na pewno nie miałem ochoty, zwłaszcza, że nie wiedziałem jaka to będzie kara. Tupiąc nerwowo nogą czekałem na mistrza, lecz szukałem też w pobliskim otoczeniu, czegoś co mogłoby przykuć moją uwagę.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Wsio klawo a chędogo, atoli nie opisuj pan za MG!
Drzwi w istocie się otworzyły, aliści na Twe szczęście bez najmniejszego szmeru. Zresztą - to piętro wydawało się wymarłe o tej porze, więc i tak chyba nie miałby Cię kto usłyszeć. Krom Ciebie i Twego niespokojnego oddechu.
Wszedłszy ostrożnie, rozejrzałeś się po gabinecie, rychło dostrzegając rzeczone biurko, gros zawalonych półek, na których piętrzyły się zakurzone foliały a zwoje, kryształowy żyrandol, na który zawsze musiałeś uważać, i ony znajomy aromat stęchlizny, zmieszany z wonią alchemicznych odczynników. Twoją uwagę przykuł jednak li jeden dokument - zdawało Ci się, iże widnieje na nim pieczęć świątynna, Słońce liżące pożółkły papier swymi lakowymi promieniami...
Offline
Gracz
Przez myśl przebiegło mi, by spojrzeć na dokument. Byłoby to jednak bardzo nierozważne. Na pewno nie minęła by mnie chłosta, a tego do szczęścia mi nie potrzeba. Drapiąc się niespokojnie po policzku, czekałem na spóźniającego się mistrza. Dziwne, gdyż zazwyczaj był raczej punktualny, może to przez nowego gościa, z którym miałem przyjemność się spotkać. Niedługo miało nadejść moje oficjalne przyjęcie do Gildii, co napawało mnie niebywałą pozytywnością, jednak omam, którego doświadczyłem w nocy wszystko to rozwiał. Skoro świat jest taki tajemniczy i niebezpieczny, to jak sobie w nim poradzi taki chłystek jak ja. Cała ta droga, którą podążam wydaje się bezcelowa, jednak mam nadzieję, że w jej trakcie nastąpi jakiś punkt kulminacyjny... A może już nastąpił tej nocy?
Offline