Przewrotna osa | MG
- A z chęcią! – odpowiedziałam entuzjastycznie mimo całej mojej uprzednio okazanej abominacji względem cebuli. Wszak sformułowanie „Na mój koszt” zmieniało postać rzeczy… Rozłożyłam się na powrót płasko na sianie, podkładając wygodnie ręce pod głowę i bezczelnie kontrując wścibskie spojrzenia. Swoich spraw nie macie, że w cudze nos wtryniacie? Poradzę wam z dobroci serca: rychło sakw własnych pilnować pocznijcie!
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Na ciekawskich jednak nie zbywało... gorzej! Im bliżej bramy, tym więcej dostrzegałaś wszelkich wędrowców, których kolejka, przemieszana z karawanami (gdzieś słyszałaś, iże w Portac obowiązuje prawo składu; stąd może ich ilość), zaczynała się jeszcze na trakcie. No tak... wszyscy chcieli zapewne zdążyć przed zmierzchem, kiedy bramę zamkną. Nic to. Pozostaje mieć nadzieję, iże myto nie będzie zbyt wysokie...
- Pewno, że z chęcią! - ciągnął tymczasem wieśniak, dmuchając na przemoczone wąsy, które spadały mu na usta, utrudniając mówienie. - Mają tam też doskonałe pieczywo cebulowe, masło cebulowe, ba, nawet pieczyste zaprawiane cebulą!
Ciekawe, czy jeszcze ów zajazd mieni się "Pod Cebulą"?...
Offline
Przewrotna osa | MG
- Obyśmy ino w miarę prędko tam dotarli – rzekłam niepocieszona, szczelnie opatulając się płaszczem i szczebiocąc zębami z zimna. Byłam przemoczona do suchej nitki, sfrustrowana oczekiwaniem, wyczerpana, a na dobitkę te wścibskie jełopy zmierzające do Portac nadal wbijały w nas swe namolne ślepia.
- Ładnych dziewek nie widziałeś? Podziwiaj własną rzyć, andrusie, zanim ktoś ci do niej nie nakopie – zakrzyknęłam do jednego, który zgrzeszył wybitnie niepodobającą mi się facjatą. Wylawszy tak choć krzynę furii na jego personie, z narastającą irytacją wyczekiwałam na wjazd do miasta.
Offline
Administrator | Krewny i znajomy Królisia
Tamten zaś, niższy, pryszczaty osobnik na karym koniu, prawdopodobnie najemnik, odkrzyknął:
- Prędzej bym z lochą noc spędził w oborze! - i odwrócił się ostentacyjnie, obrażony.
Kolejka posuwała się powoli. Na tyle powoli, by w końcu deszcz przestał padać. Niebo poczęło się rozchmurzać, atoli wnet się okazało, iże Słońca tak czy siak już nie zobaczysz - chowało się właśnie daleko za Wami, na zachodzie, i ani myślało wrócić na wcześniejszą pozycję.
Dało jednak na tyle światła, byś mogła dostrzec portackie zabudowania, co wystawały zza porządnych murów. Wszystko jarzyło się rdzawo w świetle zachodzącej gwiazdy, przy czym sama ruda darniowa, z której wszystko chyba w mieście zbudowano, aż oślepiała swą rudą barwą, którą normalnie takoż posiadała.
Atoli do samej bramy dotarliście dopiero wtedy, kiedy zgasły ostatnie słoneczne promyki, a na murach i w mieście zapalono pochodnie. To właśnie w ich świetle ujrzeliście uzbrojonych strażników...
Offline